do ÂściÂągnięcia | pobieranie | ebook | download | pdf

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

boże i strapioną duszę Rzepowej:  Jezusie w Przenajświętszym Sakramencie utajony!
Jezusie! - wołała nieszczęśliwa kobieta - nie opuszczajże mnie niebogę! I z oczu
płynęły jej łzy, ale już nie te łzy, którymi płakała u wójta, ale dobre jakieś, choć duże
jak kałakuckie perły, ano słodkie przy tym i spokojne. Padła Rzepową przed
majestatem bożym twarzą na podłogę, a potem to już i sama nie wiedziała, co się z nią
stało. Zdawało się jej, że anieli niebiescy podjęli ją z ziemi jako liść marny aż do
nieba, w wiekuistą szczęśliwość, gdzie nie było ani pana Zołzikiewicza, ani wójta, ani
spisów wojskowych, tylko jakby jedna zorza, a w onej zorzy tron boski, koło tronu
zasię światłość taka, że trzeba było oczy mrużyć, i całe chmary aniołków niby
ptaszków z białymi skrzydełkami.
Rzepową leżała tak długo. Gdy się podniosła, już było po mszy; kościół
opustoszał; dymy poszły pod sufit; ostatni ludzie wychodzili przeze drzwi, a na ołtarzu
dziad gasił świece, więc Rzepową się podniosła i poszła na parafię rozmówić się z
księdzem wikarym.
Ksiądz Czyżyk jadł właśnie obiad, ale wyszedł zaraz, jak mu tylko dali znać, że
jakaś zapłakana kobieta chce się z nim widzieć. Był to młody jeszcze ksiądz, z twarzą
bladą, ale pogodną; czoło miał białe, wysokie i łagodny uśmiech na twarzy.
- A czego to chcecie, moja kobieto? - spytał cichym, ale dzwięcznym głosem.
Rzepowa podjęła go pod nogi i nuż mu opowiadać całą sprawę, i popłakiwać przy
tym, i całować go po ręku, aż wreszcie, podnosząc nań pokornie swoje czarne oczy,
rzecze:
- Oj! porady, dobrodzieju, porady przyszłam od was szukać.
- I nie omyliliście się, moja kobieto - odpowiedział łagodnie ksiądz Czyżyk. - Ale
ja mam tylko jedną poradę. Oto ofiarujcie Bogu wszystkie swoje strapienia. Bóg
doświadcza swoich wiernych: doświadcza ich nawet i srodze, jak Hioba, któremu psy
własne lizały rany bolące, lub jako Azariasza, na którego zesłał ślepotę. Ale Bóg wie,
co robi, i wiernych swoich potrafi za to wynagrodzić. Nieszczęście, jakie przytrafiło
32
się waszemu mężowi, uważajcie jako karę bożą za ciężki jego grzech pijaństwa i
dziękujcie Bogu, że karząc go za życia, może odpuści mu po śmierci!
Rzepowa popatrzyła na księdza swymi czarnymi oczyma, podjęła go pod nogi i
odeszła cicho, nie rzekłszy ani słowa.
Ale przez drogę czuła, jakby ją coś dusiło za gardło.
Chciała płakać i nie mogła.
Rozdział VII
IMOGENA
Po południu, koło godziny piątej, na głównej drodze między chałupami błyszczała,
w dali błękitna parasolka; żółty, ryżowy kapelusik z błękitnymi wstążkami i
migdałowa sukienka garnirowana takoż błękitno: to panna Jadwiga szła na spacer po
obiedzie, obok niej zaś kuzyn, pan Wiktor.
Parana Jadwiga była to ładna panna, co się nazywa; włosy miała czarne, oczy
niebieskie, płeć jak mleko, a przy tym ubranie dziwnie starowne, schludne i
wykwintne, że aż promienie biły od niego, dodawało jej jeszcze uroku. Jej śliczna
dziewicza kibić rysowała się wdzięcznie, jakoby płynąc w powietrzu. Jedną ręką
podtrzymywała panna Jadwiga parasolkę, a. drugą zaś suknię, spod której widać było
brzeżek karbowany białej spódniczki i śliczne małe nóżki obute w buciki węgierskie.
Pan, Wiktor, który koło niej szedł, choć miał ogromną, kręcona, jaśnej barwy
czuprynę i broda tylko co mu się puszczała, wyglądał także jak malowanie.
Biło od tej pary zdrowiem, młodością, wesołością, szczęściem; a przy tym znać
było po obojgu owo życie wyższe, świąteczne; życie skrzydlatych polotów nie tylko w
świat zewnętrzny, ale w świat myśli, szerszych pragnień, równie szerokich idei, a.
czasem w złote i promienne szlaki marzeń.
Wśród tych chałup, obok dzieci wiejskich, chłopów i całego prostackiego
otoczenia, wyglądali oboje jakby jakieś istoty z innej planety. Aż miło było pomyśleć,
że nie istniał żaden związek między tą pyszną, rozwiniętą i poetyczną parą, a
prozaicznym, pełnym szarej rzeczywistości i na wpół zwierzęcym bytem wioski. Nie
istniał żaden związek, przynajmniej duchowy. Szli oto oboje obok siebie i rozmawiali
o poezji, literaturze, jako zwyczajnie dworny kawaler i dworna panna. Ci ludzie w
parcianej odzieży, ci chłopi i te baby nie rozumieliby nawet ich słów i języka. Aż miło
pomyśleć! Przyznajcież mi to, acaństwo dobrodziejstwo!
W rozmowie tej pysznej pary nie było nic, czego by się nie słyszało ze sto razy. Z
książki na książkę przeskakiwali jak motyl z kwiatu na kwiat. Ale nie wtedy taka
rozmowa wydaje się czczą i pospolitą, kiedy się rozmawia z lubą duszy duszyczką,
kiedy rozmowa jest tylko osnową, na której ona duszka złote kwiaty własnych uczuć i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nutkasmaku.keep.pl