[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Bismarck rozumiał socjaldemokratów i na nich się orientował, byłby sobie mądrym
panem, lecz nie byłby mężem opatrznościowym. I tak było z Napoleonem, z Cezarem,
z Loyolą, ze wszystkimi! Zawsze trzeba sobie wyobrażać to wszystko w oparciu o
biologię i rozwój historii! Gdy wielkie przewroty na powierzchni ziemi rzuciły
stworzenia wodne na ląd, a lądowe do wody właśnie te gotowe na przyjęcie losu
egzemplarze zdołały dokonać rzeczy nowej, a niesłychanej, i uratować swój gatunek
przez nowe przystosowania. A czy były to te same egzemplarze, które przedtem od-
znaczały się wśród swego gatunku jako konserwatywne i zachowawcze, czy też raczej
jako dziwaki i rewolucjoniści, tego nie wiemy. Były gotowe, i tylko dlatego zdołały
ocalić swój gatunek w nowych formach rozwoju. To wiemy. I dlatego chcemy też być
gotowi.
Pani Ewa często była obecna przy takich rozmowach, ale w podobny sposób
udziału w nich nie brała. Dla każdego z nas, kto wypowiadał swoje myśli, była
słuchaczem i echem, pełnym zaufania, pełnym zrozumienia i wydawało się, jakby
wszystkie te myśli z niej płynęły i do niej powracały. Siedzieć w pobliżu niej, słyszeć
niekiedy jej głos, móc uczestniczyć w tej atmosferze dojrzałości i duchowości, jaka ją
otaczała, było dla mnie szczęściem.
Czuła też od razu, gdy odbywała się we mnie jakaś zmiana, jakieś zakłócenie czy
odnowa. Wydawało mi się, że nawet moje sny za jej powstawały przyczyną. Często jej
o nich opowiadałem, a były dla niej naturalne i zrozumiałe, umiała pojąć własnym
uczuciem największe ich zawiłości. Przez pewien czas miewałem sny, będące jakby
odtworzeniem naszych rozmów za dnia. Zniłem, że cały świat ogarnięty został buntem
i że ja sam, lub z Demianem czekam z napięciem na wielki los. Los ten był
zasłonięty, miał jednocześnie jednak jakby rysy pani Ewy być przez nią wybranym
lub odrzuconym to właśnie był los.
Niekiedy mówiła z uśmiechem:
Sen pana jest niepełny, Sinclairze, o najlepszym w nim pan zapomniał i
zdarzało się, że wtedy znów sobie tę część przypominałem, a nawet pojąć nie po-
trafiłem, jak mogłem ją zapomnieć.
Z czasem stałem się niezadowolony i zaczęły mnie dręczyć żądze. Zdawało mi się,
że nie wytrzymam patrzenia na nią, gdy siedzi tak koło mnie, nie porywając jej w
ramiona. Natychmiast i to zauważyła. Gdy raz przez parę dni nie przychodziłem, a
potem wróciłem, zmieszany, odciągnęła mnie. na bok i rzekła:
Nie powinien pan oddawać się pragnieniom, w które pan nie wierzy. Wiem,
czego pan pragnie. Musi pan albo umieć z tych pragnień zrezygnować, albo pragnąć
ich całkowicie i prawdziwie. Jeśli zdoła pan raz prosić tak, że w samym sobie będzie
pan pewien spełnienia tej prośby, spełni się ona. Ale pan pragnie, a potem znowu
żałuje i lęka się przy tym. A to wszystko trzeba przezwyciężyć. Opowiem panu bajkę.
I opowiedziała mi bajkę o młodzieńcu, który zakochał się w gwiezdzie. Stał nad
morzem, wyciągał ramiona i czcił ową gwiazdę, śnił o niej i myśli swoje ku niej
kierował. Ale wiedział, lub wydawało mu się, że wie, iż gwiazda nie może znalezć się w
objęciach człowieka. Uznał więc za swoje przeznaczenie, bez nadziei spełnienia
kochać musi gwiazdę i w oparciu o tę myśl skonstruował cały poemat o życiu pełnym
rezygnacji i milczącego, choć wiernego cierpienia, które miało go ulepszyć i oczyścić.
Lecz wszystkie jego marzenia zmierzały ku owej gwiezdzie. Pewnego razu znowu stał
nocą nad morzem, na wysokim brzegu i patrzył na tę gwiazdę, i płonął ku niej
miłością. I w chwili największej tęsknoty skoczył i rzucił się w pustkę, gwiezdzie tej
naprzeciw. Lecz w momencie skoku pomyślał jeszcze błyskawicznie: to przecież
niemożliwe! I oto leżał już na dole, na piasku roztrzaskany. Nie umiał kochać.
Gdyby w chwili owego skoku miał dość siły ducha, aby mocno i nieugięcie wierzyć w
spełnienie, uleciałby wzwyż i połączyłby się z ową gwiazdą.
Miłość nie powinna prosić mówiła ani żądać. Miłość musi posiadać siłę,
dzięki której dojdzie sama w sobie do pewności. I wtedy nie ją cokolwiek ciągnąć
będzie, lecz ona zacznie przyciągać. Sinclairze, miłość u pana ciągnięta jest przeze
mnie. A jeśli ona kiedykolwiek mnie pociągnie, wówczas przyjdę. Nie chcę jednak
dawać prezentów, chcę zostać zdobyta.
Lecz innym razem opowiedziała mi inną bajkę. Był raz pewien człowiek, który
kochał bez nadziei. Wycofał się całkowicie w głąb własnej duszy i zdawało mu się, że
spłonie z miłości. Stracił świat cały z oczu, nie widział już ani błękitu nieba, ani zieleni
lasu, strumień mu nie szumiał, harfa mu nie dzwięczała, wszystko zapadło, a on stał
się nieszczęśliwy i biedny. Lecz miłość jego wzrastała i chciał raczej umrzeć i sczeznąć,
niż zrezygnować z pozyskania pięknej kobiety, którą kochał. I wtedy poczuł, że jego
miłość spaliła w nim wszystko inne, stała się potężna i ogromna, jęła przyciągać i
przyciągać, aż owa piękna kobieta musiała jej posłuchać i nadeszła, a on stał z
wyciągniętymi ramionami, gotów ją do siebie przytulić. Lecz gdy stanęła przed nim,
była całkowicie przeistoczona, on zaś wzdrygając się, pojął i ujrzał, że przyciągnął do
siebie cały utracony już świat. Stał przed nim, oddał się mu niebo, i las, i strumień
wszystko wybiegło w nowych barwach, świeże i wspaniałe, jemu naprzeciw, do
niego należało, mówiło jego językiem. I zamiast zyskać jedną tylko kobietę miał oto
cały świat w sercu, a każda gwiazda na niebie płonęła także w nim i rozkoszą
przenikała jego duszę. Pokochał i przy tym odnalazł samego siebie. Większość ludzi
jednak kocha po to, żeby siebie przy tym zatracić.
Miłość moja do pani Ewy wydawała mi się jedyną treścią mego życia. Lecz z
każdym dniem wyglądała ona inaczej. Niekiedy czułem, że to nie ku jej osobie dążę
całą moją istotą, lecz że jest ona jedynie symbolem mego wnętrza i pragnie tylko
wprowadzić mnie głębiej wewnątrz samego siebie. Często słyszałem od niej słowa,
które brzmiały jako odpowiedzi mej świadomości na przejmujące mnie właśnie i
palące pytania. Bywały także chwile, w których płonąłem w jej pobliżu zmysłowym
pożądaniem i całowałem przedmioty, których dotykała. I stopniowo ta zmysłowa i
niezmysłowa miłość, rzeczywistość i symbole ze sobą się połączyły. Wtedy bywało, że
myślałem o niej w domu, w swoim pokoju, ze spokojną serdecznością i wydawało mi
się, że czuję jej rękę w mojej i jej wargi na własnych wargach. Albo też byłem u niej,
patrzyłem na jej twarz, rozmawiałem z nią, słyszałem jej głos i jednak nie byłem
pewny, czy jest realna, czy nie jest snem tylko. Zaczynałem przeczuwać, w jaki sposób
można kochać stale, nieśmiertelnie. Przy czytaniu pewnej książki zrozumiałem jedną
nową myśl, i było to uczucie takie samo jak pocałunek pani Ewy. Głaskała moje włosy,
obdarzała mnie uśmiechem i wonnym ciepłem swej dojrzałości, a ja doznawałem
uczucia, jakby we mnie samym dokonał się jakiś postęp. Wszystko, co było ważne, co
było mi przeznaczone, przybrać mogło jej postać. Mogła przekształcić się w każdą
moją myśl, a każda myśl moja w nią.
Zwiąt Bożego Narodzenia, podczas których byłem u rodziców, obawiałem się,
gdyż wydawało mi się, że przeżycie dwóch tygodni z dala od pani Ewy okaże się
udręką. Nie była to jednak udręka, wspaniale nawet czułem się będąc w domu i
myśląc o niej. Gdy powróciłem do H., przez dwa dni jeszcze trzymałem się z dala od
jej domu, aby rozkoszować się tą pewnością i niezależnością od zmysłowej jej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]