[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Owszem - daremnie starała się wzbudzić w sobie więcej entuzjazmu. - Jestem w
rozterce. Jeszcze nie zdecydowałam, które wybrać. Radzono mi, bym skorzystała z pomocy
kogoś z zewnątrz, znalazła sobie menażera. Znana firma kosmetyczna zaproponowała, bym
została ich twarzą - rzuciła nazwę. - Ale to by była umowa na trzy lata. Aącznie z reklamami
w telewizji i, rzecz jasna, w magazynach. To chyba najbardziej atrakcyjna propozycja.
- Słyszałem, że zwróciła się do ciebie jedna ze stacji telewizyjnych.
- No tak. Tylko że tam trzeba również grać. Dlatego muszę to sobie porządnie
przemyśleć.
Bret podniósł się, odwrócił i zapatrzył w okno. Przyglądała mu się w milczeniu, nie
bardzo wiedząc, do czego właściwie zmierza.
- Nasz kontrakt już dobiegł końca - zaczął Bret. - Mam dla ciebie pewną propozycję,
jednak zdaję sobie sprawę, że nie będzie tak lukratywna jak oferta z telewizji.
Teraz wszystko stało się jasne. To dlatego ją do siebie zawezwał. By zaproponować jej
następny kontrakt, następny świstek papieru. Nie, już nigdy więcej nie narazi się na
nieustanny kontakt z tym człowiekiem.
Podniosła się z fotela.
- Dziękuję za propozycję. Doceniam ją. Jednak muszę myśleć o mojej karierze. Jestem
ci naprawdę ogromnie wdzięczna, że dzięki tobie dostałam taką wielką szansę, ale... - mówiła
spokojnie.
- Już ci powiedziałem, że nie potrzebuję twojej wdzięczności ! - Odwrócił się
raptownie, oczy błysnęły mu gniewnie. - Sama na wszystko zapracowałaś. Zdejmij ten
kapelusz, żebym mógł zobaczyć twoją twarz.
Zaschło jej w gardle. Mierzył ją gniewnym spojrzeniem. Wytrzymała je i nawet nie
mrugnęła.
- Nie spodziewam się, że przyjmiesz moją ofertę. Ale gdybyś zmieniła zdanie,
możemy pogadać. Bez względu na to, co wybierzesz, życzę powodzenia. Chciałbym, byś była
szczęśliwa.
- Dziękuję. - Uśmiechnęła się blado i ruszyła jak automat do wyjścia.
- Hillary.
Na mgnienie przymknęła oczy. Musi znalezć w sobie siłę, by spojrzeć mu w twarz.
- Słucham?
- Do widzenia.
- Do widzenia. - Nacisnęła klamkę i wyszła.
Zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie bezsilnie. June niespokojnie popatrzyła na
nią zza biurka.
- Dobrze się czujesz, Hillary? Coś się stało?
- Nie, nic - wyszeptała. - Och, wszystko.
Z jej piersi wyrwał się stłumiony szloch. Wyszła na korytarz.
Kilka dni pózniej dała namówić się June i Larry'emu na przyjęcie u Buda Levisa.
Wyszła na ulicę, by złapać taksówkę. Osłoniła się szczelniej szalem.
Bud, powitawszy Hillary gorąco, otoczył ją ramieniem i od razu poprowadził do baru.
Już miała jak zwykle poprosić o słabego drinka, gdy jej uwagę przyciągnęła szklana czara z
musującym różowym napojem.
- Och, a co to jest? - zapytała ciekawie.
- To poncz - odparł Bud, od razu napełniając dla niej kielich.
To mi nie zaszkodzi, uspokoiła się w duchu. Kolejni goście porwali Buda. Upiła
pierwszy łyk. Smakowało wybornie. Wmieszała się w tłum gości.
Było wyjątkowo przyjemnie. Spotykała znajomych, poznawała nowych ludzi. Wesołe
rozmowy, śmiechy, sącząca się w tle muzyka. Z każdą chwilą robiło się jej lżej na duszy,
smutek i rozpacz rozwiały się bez śladu. Właśnie tego mi było trzeba, uświadomiła sobie w
jakimś momencie.
Ogarniał ją coraz lepszy nastrój. Piła trzeciego drinka, beztrosko flirtując z nowo
poznanym Paulem, wysokim, przystojnym brunetem, gdy nagle tuż za sobą usłyszała
znajomy głos.
- Cześć, Hillary. Miło cię widzieć. Co za spotkanie.
Odwróciła się z lekkim zdziwieniem. Nie spodziewała się ujrzeć tu Breta. June
zarzekała się, że Bret ma inne plany na dzisiejszy wieczór. W sumie tylko dlatego Hillary
zdecydowała się tu przyjść. Uśmiechnęła się zdawkowo, przez mgnienie zastanawiając się,
czemu jego obraz jest jakiś zamazany.
- Cześć, Bret. Czyżbyś postanowił zabawić się dziś z plebsem?
Obrzucił ją uważnym spojrzeniem. Zaróżowione policzki, nieobecny uśmiech,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]