[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- W pojedynkę Alan sobie nie poradzi. Wynajmijmy kogoś
do pomocy. Na pewno znajdą się jacyś chętni. Sam bym z nim
pojechał, ale jutro muszę wracać do Auckland. Czekają na mnie
w pracy. I nie ukrywam, bardzo tęsknię za Shelley.
- A ja za Belle - szepnęła Fiona.
- Nic jej nie będzie - uspokoił ją Alan. - Przecież spędziła
na farmie prawie całe życie.
- Gwen na pewno się o nią troszczy - zapewniła córkę pani
Donaldson. - Naprawdę nie musisz się martwić.
- Pomyśli, że ją zostawiłam - upierała się Fiona. Spostrzeg-
S
R
ła, że Jon patrzy na nią i uśmiecha się ze zrozumieniem. Od-
wzajemniła uśmiech. On jeden nie uważał, że przesadza.
Gdy w czwartek rano przyszła do pracy, Jonathan odesłał ją
do domu.
- Biegnij się pakować. O dziesiątej lecimy do Queenstown.
Wszystko już załatwiłem.
Na znak protestu potrząsnęła głową, ale nie ustąpił.
- Po pierwsze, muszę odwiezć sprzęt, a po drugie, Belle
usycha z tęsknoty. Zapomniałaś?
Przekonana, z uśmiechem skinęła głową.
- Mógłbym to sam załatwić, ale pomyślałem, że nie zaszko-
dzi, jeśli zajrzysz na farmę jeszcze przed przyjazdem Alana.
Zadzwoń do ojca, to się ucieszy.
- No i trzeba sprowadzić mój samochód.
- Wróciłbym nim tutaj, ale moim zdaniem przyda ci się mały
urlop. Ostatnio twoje wolne dni nie były zbyt udane, co?
- Nie bardzo...
- Poza tym najwyższy czas, żebyśmy wreszcie porozmawia-
li - dodał cicho. - A najlepiej rozmawia się w domu, prawda?
Gdy szybując po bezchmurnym niebie, które odbijało się
w tafli jeziora, samolot zniżył się do lądowania, Fiona pomyśla-
ła, że Jon ma rację. Jeśli mają sobie wszystko wyjaśnić i odzy-
skać spokój, to powinno się to stać właśnie tutaj, w domu.
Na lotnisku wypożyczyli półciężarówkę i wyładowali ją
sprzętem, który Jon miał zawiezć do szpitala. Najprościej było-
by podrzucić go tam od razu, ale Fiona nie mogła się już docze-
kać spotkania z Belle, toteż najpierw pojechali na farmę.
W drodze gawędzili o błahostkach, swobodni i odprężeni.
Wiedzieli, że okoliczności im sprzyjają i że z niczym nie muszą
się śpieszyć. Fiona odniosła wrażenie, że Jon wolałby, by to ona
S
R
zapoczątkowała rozmowę, i że bardzo się pilnował, by nie wy-
wierać na nią żadnej presji.
Gdy dotarli na miejsce, porozmawiali z Taylorami i zjedli
u nich szybki lunch. Na widok Fiony Belle szalała z radości,
a pani nie pozostała jej dłużna. Potem Jon pojechał do szpitala,
Fiona natomiast przystąpiła do pakowania rzeczy, o przywiezie-
nie których prosiła ją matka.
Sprzątając w kuchni, z bólem przypomniała sobie chwilę,
w której ojciec zasłabł. Jego nie dojedzony lunch nadal stał na
stole. Gwen Taylor nie mogła tu zrobić porządku, ponieważ
policja zatrzymała klucze. Inna rzecz, że wszyscy mieli teraz
tyle roboty przy owcach, że mogłaby po prostu nie zdążyć.
Jon długo nie wracał i Fiona uznała, że znajomi ze szpitala
zaprosili go pewnie na piwo. Z przyjemnością napaliła w piecu
i rozkoszowała się bijącym z niego ciepłem. To już chyba ostat-
nie chłodne dni, pomyślała.
Wyjęła z lodówki zupę i postawiła ją na piecu, a następnie
odszukała swą kurtkę z kapturem i grube rękawiczki. Już wcześ-
niej postanowili, że po południu wybiorą się na przejażdżkę
rowerową, by sprawdzić, co z owcami. Teraz jednak zaczęła się
obawiać, że mogą nie zdążyć przed zmierzchem, toteż postano-
wiła zajrzeć tylko do najbliższej zagrody przy domu. Resztę
objedziemy jutro, pomyślała.
Obszedłszy stajnie i przybudówkę, poszła w górę przełazem
i patrzyła, jak Belle przeciska się przez otwór w drucianej siatce.
Owce znalazły schronienie pod sosnami i Fiona już z daleka
zauważyła, że przybyło młodych. Nie zauważyła natomiast, że
ktoś podąża jej śladem. Trochę zdyszana, zwolniła kroku.
Belle dreptała u jej boku, nie zwracając uwagi na owce. Była
już za stara i zbyt poważna na to, żeby uganiać się za bezmyśl-
nymi kłębami wełny. Nagle jednak przystanęła i szczekaniem
zwróciła uwagę swej pani na leżącą owcę, która, najprawdopo-
S
R
dobniej z bólu, rozkopała wokół siebie ziemię. Sytuacja była
oczywista: owca, która wyglądała na martwą, nie mogła dokoń-
czyć porodu - z jej ciała wystawał łepek i nóżka jagnięcia.
- Cholera! - Gdy Fiona pobiegła na pomoc, okazało się, że
owca żyje. Ostatnim wysiłkiem stanęła na nogi i drobiąc, ruszy-
ła w górę. - Zatrzymaj ją, Belle! - poleciła.
Mimo swego wieku Belle była całkiem sprawna. Przyjmując
[ Pobierz całość w formacie PDF ]