do ÂściÂągnięcia | pobieranie | ebook | download | pdf

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

urodzin całej dziesiątki. Odbierzesz je, Gabrielo... - Tu podałem dziewczynie tekturkę z adresem. -
Niedługo będziemy cokolwiek wiedzieć.
Kiedy drzwi zamknęły się za moją sekretarką, Marquez aż podskoczył.
- Czy to nie ryzyko wysyłać ją samą? Jeśli nieznani dranie przewidują nasze ruchy, dziewczynie
grozi śmiertelne niebezpieczeństwo!
- Jest pan pewien, może jeszcze landrynkę?... Oficer poczerwieniał.
- Czy pan sobie kpi?
- Tylko spokój nas może uratować - stwierdziłem. - Oczywiście proszę wysłać za Gabrielą
ochronę. Ale dyskretną. A po odebraniu przez nią zamówionych danych - aresztować...
- Aresztować? Ależ...
- I nie spuszczać z niej oka ani na chwilę... - dorzuciłem.
- Nic nie rozumiem!
- Czasem lepiej nie rozumieć. Na razie nie mam dla pana żadnych innych informacji..Teraz
chciałbym się zdrzemnąć...
Wydaje się, że go obraziłem. Wstał, obciągnął mundur bąkając parę chłodnych słów pożegnania.
- W hallu zostawiam Borgesa - dorzucił od drzwi.
- Dziękuję.
Zostałem sam. Wśród ciemnych myśli i złocistych tapet. Czekałem. Czy czułem się bezpieczny?
Powinienem. Podchodząc do okna mogłem widzieć dwie sylwetki strzelców wyborowych
przyczajone na dachu. Na ulicy stał ambulans, tajniacy czuwali na korytarzu i w hallu. Cała instalacja
została gruntownie przebadana... Chociaż... Mimo świetnej klimatyzacji odczuwałem duszność.
Czyżby skatowane tylekroć serce groziło strajkiem? Wykręciłem numer baru i zamówiłem piwo...
Czekałeś? kwadrans. Zapewne ochrona badała tak kelnerkę, jak zawartość puszek. Kiedy w końcu
weszła urocza Kreolka, wiedziałem, że smakowałaby mi znacznie lepiej niż zamrożony Pilsner.
- Przyniosłam trochę więcej puszek - powiedziała podjeżdżając ruchomym barkiem do mego
stolika. Otaczała ją niewidzialna, ale prawie namacalna otoczka ostrej kobiecości. Coś zgoła
materialnego i tak diablo pociągającego, że na moment zapomniałem o normalnej czujności... Auu!!!
Nie zauważyłem nawet, kiedy wydobyła spinkę z włosów i drasnęła mi pierś. Nie bolało, ale już po
chwili uderzyła mnie fala gorąca. Kelnerka zachichotała i odskoczyła jak kotka.
- Tylko nie próbuj krzyczeć. Wielki Detektywie, bo nie przeżyjesz kwadransa.
- Trucizna? - spytałem głupio, czując, jak miękną mi nogi, a wzrok mętnieje.
- Mocna! - powiedziała swym niskim altem, teraz już bez krzty kokieterii. - Pośpiesz się, jeśli
chcesz zobaczyć jeszcze kiedykolwiek wschód słońca. Czeka antidotum!
- A jeśli zawołam sierżanta?
- Wierzymy, że nie jesteś kretynem. Zanim ustalą truciznę i poszukają antidotum, będziesz
zimniejszy niż cała Grenlandia. Twoja szansa to być posłusznym. Zjedz teraz do garażu i wsiądz do
błękitnej Mazdy. Tu są kluczyki. Potem jedz prosto do najbliższego skrzyżowania... Masz na
wszystko pięć minut.
Postąpiłem, jak kazała. A co miałem zrobić? Nawet jeśli był to tylko bluff mający na celu
wywabienie mnie z idealnej twierdzy... Jeśli podobnymi patentami posługiwali się przy poprzednich
porwaniach, tylko pogratulować. Teraz wiedziałem jedno. Chcieli mnie mieć, i to żywego.
- Zostańcie na miejscu - rzuciłem do podrywającego się na mój widok Borgesa. - Wszystko jest
w porządku. Wychodzę na chwilę.
Ogłupiały skinął głową. Kreolka zniknęła już gdzieś na korytarzu.
Wyznam, że już dawno nie śpieszyłem się tak przy wyprowadzaniu wozu, jak dziś. Z minuty na
minutę czułem się gorzej. Mięśnie słabły, pot tryskał wszystkimi porami...
Czekali o dwieście metrów od hotelu. Ciemnozielona furgonetka. Wciągnęli mnie do środka, a
tęgi Murzyn błyskawicznie wbił mi strzykawkę... W głowie mi wirowało; zapadając w nirwanę
usłyszałem jeszcze głos ciemnoskórego  sanitariusza :
- Grzeczny chłopczyk, bardzo grzeczny.
Było południe, a ja ciągle żyłem. Właściwie dopiero żyłem, jako że zbudziłem się z ciężkiego snu
obolały, jakby przejechała po mnie brygada walców drogowych. Jako miejsce mej rekonwalescencji
wybrano chłodny betonowy bunkier - wyglądający jak wszystkie bunkry na świecie bez względu na
długość lub szerokość geograficzną, pod którą się znajdują.
- Jak się czujemy? - spytał szczupły, siwy Metys w ciemnych okularach.
- A pan? - odpowiedziałem równie uprzejmie. Zachichotał.
- Cieszę się, że nie opuszcza pana dobry humor. To powinno ułatwić nam transakcję...
- Będziemy czymś handlować? - ucieszyłem się.
- Tak - przerwał twardo - życiem! - Po czym znowu zachichotał.
- %7łycie, mam rozumieć, jest moje, natomiast warunki chcecie zapewne stawiać wy?
- Zawsze miałem wiele szacunku dla waszej inteligencji, senior Willer. Cieszę się, że pana nie
zlekceważyliśmy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nutkasmaku.keep.pl