[ Pobierz całość w formacie PDF ]
poślubionego męża ), zwolnienie uścisku, uścisk ( ...kochać cię i trosz-
czyć się o ciebie aż do śmierci ), zwolnienie uścisku. Wymieniali się sobą
z każdym oddechem; milcząco i ochoczo ofiarowali część siebie drugiej
osobie aż, w tej chwili zrobiono im zdjęcie, stali się jednością - tego dnia,
w tym momencie, w tym oddechu, w tej miłości, aż do śmierci.
Minęły trzy lata, a ciągle tak okropny ból sprawiało myślenie o tym,
jak powinno być.
Boże, kochanie, pomyślał, wpatrując się w jej zastygłą w uśmiechu
twarz, tak za tobą tęsknię.
Spojrzał na pistolet - wisiał w kaburze na wezgłowiu łóżka w pobliżu
lampki. Czasami sama obecność broni stanowiła zbyt wielką pokusę.
Nie powinienem pozwolić ci tam pójść. Albo powinienem iść z tobą.
Może gdybym poszedł z tobą, zamiast siedzieć tu i marudzić jak dziecko,
bo złapałem straszne przeziębienie... Ale ty nie chciałaś o tym słyszeć. Już
i tak było kiepsko i musiałem spać na kanapie, ponieważ nie chcieliśmy,
żebyś się ode mnie zaraziła, i obawiałaś się, że mi się pogorszy, gdy wyjdę
po lekarstwo. Boże, kochanie, czy kiedykolwiek mi wybaczysz?
W piersiach coś go szarpało, a ramiona opadły, gdy poczucie winy
po raz kolejny orało mu trzewia żelaznymi hakami. Przycisnął dłoń do
oczu i sam się zdziwił, że nie płacze. Wstrząsnęły nim dreszcze, najpierw
w żołądku, ale szybko rozprzestrzeniły się na barki, ramiona i na dłonie.
Cienka warstwa potu okryła mu ciało, a na języku nagle pojawił się cierpki
smak.
Znów wpatrywał się w uśmiech Cheryl i poczuł się trochę lepiej, bo
przypomniał sobie, jak zawsze rozcierała mu plecy, gdy budził się ze złego
snu albo gdy miał ciężki dzień w pracy. Znów spojrzał na pistolet, który
czasami stanowił zbyt wielką pokusę, i pokręcił głową. Omal sam siebie
nie wyśmiał za to, że taki z niego banalny, użalający się nad sobą,
melodramatyczny palant. Cheryl byłaby na niego wściekła, gdyby...
- Dupek - szepnął do siebie. Tak się nie czci pamięci żony. Dlaczego
nie możesz być wdzięczny za czas, jaki z nią spędziłeś, dlaczego tego nie
doceniasz i zachowujesz się jak postać ze sztuki Clifforda Odetsa? Tylko
nie aż tak wesoła.
Tym razem się zaśmiał, wiedząc, że Cheryl zrozumiałaby tę aluzję.
Zgasił światło i znów się położył, przez chwilę masował sobie obo-
lały kark, próbując przywołać dotyk palców żony. Przez chwilę niemal mu
się to udało. Ale potem całkowicie zawładnęło nim lekarstwo przeciw
migrenie i poczuł nadchodzący sen, co wcale nie było najgorsze, bo może
udałoby się powrócić do tego samego szczęśliwego momentu, w którym
się obudził. To miłe umierać w ten sposób, naprawdę miłe.
19
Przed restauracją siedział czarny mastif pogrążony w
niedorzeczności deszczowego mroku i obserwował, jak na szybie od
wewnątrz rozkwitają krwawe kwiaty. W końcu mężczyzna w kurtce
błyszczącej od deszczu i krwi wyszedł na zewnątrz. Pies spojrzał na niego
i zamachał ogonem. Zakrwawiona dłoń spoczęła na głowie zwierzęcia i
pogłaskała ją.
- Cierpliwości, przyjacielu.
W oddali słychać było żałobny dzwięk gwizdka lokomotywy. Pies
odwrócił się, odsłaniając zęby.
- Spokojnie, mały, spokojnie. Nie trzeba się tak wcześnie denerwo-
wać. Zostań. Dobry pies. Masz tutaj.
Pies przyjął to, co włożono mu w zęby. Wiedział, że nie jest to do
jedzenia ani do zabawy.
- Dobry pies. Wiesz, co teraz robić, tak? Dobrze. Doskonale.
Wkrótce znów się zobaczymy.
Mastif zaskomlał, mrugnął, potem spojrzał w stronę, skąd dobiegł
grzmot, a gdy się odwrócił, mężczyzna zniknął w niedorzeczności i w
deszczu. Pies przeszedł pod knajpę i usiadł pod markizą przy wejściu. Tu
nie było tak mokro. Psu się to spodobało.
20
Telefon zadzwonił o jedenastej dwadzieścia w nocy. Ben
półprzytomny i obolały, klnąc, po omacku szukał słuchawki. Podnosząc ją
do ucha, przypomniał sobie z dzieciństwa, co ojciec wbijał wszystkim w
rodzinie do głowy: Zapamiętajcie moje słowa - gdy telefon dzwoni po
jedenastej w nocy, to albo jest to bardzo zła wiadomość, albo pomyłka.
Nie ma innej możliwości .
- Taa? - powiedział Ben. Jego głos przytłumiony był znużeniem i
flegmą.
- Ben Littlejohn?
Nie poznawał rozmówcy.
- Kto mówi?
- Czy to detektyw Ben Littlejohn?
- Tak.
Dzwoniący zachichotał. Jego śmiech zabrzmiał tak, jakby po tysią-
cach lat odsunięto kamienną płytę starożytnego grobowca.
- Czy zna pan Knajpę Dawnych Indian?
- A o co chodzi?
- Może należałoby do niej kogoś posłać. Natychmiast. Była tam
okropna strzelanina.
- Kto mówi?
- Edna nazwała mnie w myślach Cudotwórcą, ale może pan mówić
do mnie Pałączydło. Bardzo ładna kobieta była z tej Edny. Proszę za-
uważyć użycie czasu przeszłego.
Trzask.
Ben odsunął słuchawkę od ucha i wpatrywał się w nią, jakby ocze-
kiwał, że telefon zamieni się w węża. Serce podeszło mu do gardła, ale
szybko się otrząsnął i zadzwonił na dyżurkę.
Była tam okropna strzelanina .
( Zapamiętajcie moje słowa... ).
21
tym razem tylko tysiąc sto dni? na stare lata stajesz się trochę nie-
rozsądny, mój oprawco, umarli szlachetnie.
........................................................................................................................
...............................
rozumiem, nie tak szlachetnie, a będzie ich więcej, zawsze będzie
więcej.
w imię unruha i simmonsa, i lepine 'a, i huberty 'ego, i ruperta i
dahmera, i lucasa, i gacy 'ego, i sherrilla.
........................................................................................................................
...............................
słusznie mnie poprawiasz, mój oprawco, również w imię pogranicza i
richland, i bethel, i heath, ijonesboro, i parker, i columbine. twoja wola
niech się spełni.
........................................................................................................................
...............................
i ty też się pierdol.
tylko tysiąc sto dni. czasami potrafisz być bardzo nikczemnym łaj-
dakiem.
przepraszam, mój oprawco, przebacz mi ten wybuch, innych rzeczy
nie wybaczyłeś, dum vita est, spes est.
22
Gdy słońce przysiadło na horyzoncie jak sęp obserwujący pole
świeżego ścierwa, Ben Littlejohn stał w rogu zalanej krwią knajpy i
popijał ohydną, letnią kawę z plastikowego kubka. Smugi jasnego
porannego światła, wzmocnionego blaskiem lśniących chromowanych
półek za kontuarem, godziły w jego oczy z niemal laserową precyzją.
Boże, jak dobrze, że zażyłem w nocy imitrex, gdyby nie to, już leżałbym
na podłodze, pomyślał. Poruszył powiekami, zmrużył oczy i odszedł w
bok poza zasięg odbitego światła. Starał się pozostać w granicach
wyznaczonych przez taśmę, oddzielającą obszar neutralny od miejsca
zbrodni.
Jim Wagner, jeden z dwóch funkcjonariuszy patrolu, który jako
pierwszy pojawił się w barze, podszedł do Bena i spytał, czy chce, by on i
jego partner, Tom Sanderson, towarzyszyli ostatniemu transportowi ciał do
kostnicy.
- Nie. Funkcjonariusz od identyfikacji już tam jest.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]