[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powiedz mi, Ŝe kłamiesz, Lizo. Powiedz, Ŝe nie kochasz tego Jacka.
- Aleja go kocham - szepnęła. Jej dolna warga drŜała leciutko. Jacques zacisnął powieki.
Wszystko w nim buzowało. Kiedy chwilę później otworzył je, widział przed sobą tylko
błyszczącą zieleń jej spojrzenia. Nie mógł pozwolić jej odejść. Przeklinając w duchu i ją, i
siebie, przyciągnął Lizę jeszcze bliŜej, zaledwie na kilka centymetrów od swojej twarzy.
- Powiedz mi, Lizo. Czy twój Jack teŜ, tak jak ja, zmienia twoją krew w ogień?
Potrząsnął nią kiedy nie odpowiedziała.
- Zmienia?
- Nie.
Był tak zły i tak załamany, Ŝe nie był nawet w stanie się tym stwierdzeniem ucieszyć.
- A kiedy cię całuje, to czujesz to samo, co będą ze mną? Gzy czujesz się wtedy tak?
- Jacques, nie...
Zdusił jej protest pocałunkiem. MiaŜdŜył w złości jej drŜące wargi, nie mogąc uwierzyć, Ŝe on
czuje tak duŜo, a ona tak niewiele. Brał, zdobywał, Ŝądał jej reakcji.
Kiedy poczuł, Ŝe Liza drŜy gdy usłyszał zduszony jęk wydobywający się z jej gardła, doznał
satysfakcji. Nie był juŜ w stanie myśleć, lecz tylko i wyłącznie czuć.
I to Liza teraz domagała się jego pieszczot. Wplotła palce w jego włosy, gniotła wargami jego
usta.
Ich języki tańczyły wspólny, szalony taniec. Chwilami był to nawet pojedynek, w którym jednak
nie było zwycięzcy.
Jacques nie mógł juŜ dłuŜej czekać. Musiał wiedzieć, Ŝe Liza naleŜy do niego. śe między nimi
jest tak samo, jak przed trzema laty.
Oszołomiony poŜądaniem oderwał usta od jej warg i zaczął rozpinać pas bezpieczeństwa. Nie
chciał czekać, aŜ znajdą się w wygodnym łóŜku. Tak długo by nie wytrzymał. I tak czekał juŜ na
nią całe trzy lata. DrŜącymi palcami walczył z zapięciem pasa.
- Wiedziałem, Ŝe go nie kochasz - oznajmił triumfalnie.
- Nie rozumiem.
- Wiedziałem, Ŝe nie kochasz tego Jacka, bo nadal kochasz mnie - oznajmił, kiedy w końcu
udało mu się rozpiąć pas. Wyciągnął ku niej ręce.
Liza powstrzymała go.
- Nie, Jacques. Zaczekaj.
- Ale, Lizo...
- Nie. Nie. Proszę.
Słysząc panikę w jej głosie, czując nagłe znieruchomienie ciała, uniósł głowę i spojrzał na jej
twarz. PoŜądanie zniknęło. Krew skrzepła mu w Ŝyłach, kiedy zobaczył, co zrobił. Jej piękne,
delikatne wargi były opuchnięte. W kąciku warg połyskiwała kropelka krwi, paskudna czerwona
plama odcinała się wyraźnie od delikatnej bieli jej skóry.
- Cherie, przepraszam. - Wyciągnął rękę, by zetrzeć ten hańbiący go ślad. - Nie chciałem...
Liza odsunęła się gwałtownie. Jacques dalej wpatrywał się w jej twarz, obserwując ślady swojej
brutalności. Zaklął w duchu, najpierw po francusku, potem po angielsku. Ukrył twarz w dłoniach
i przypomniał sobie zapłakaną twarz innej kobiety, jej opuchnięte usta. Przypomniał sobie teŜ
dziką furię, jaka go wtedy ogarnęła, z jaką złością oderwał ojca od słuŜącej i pchnął go na ścianę.
Wraz z tym wspomnieniem wróciły do niego słowa, które wypowiedział wtedy w szale jego
ojciec...
- Myślisz, Ŝe jesteś lepszy ode mnie - usłyszał wówczas.
- Jestem od ciebie lepszy. I dlatego wyjeŜdŜam. Wiedział, Ŝe zostanie w tym przeklętym domu
jeszcze tylko jeden dzień. Po pogrzebie matki opuści go na zawsze.
- Dobrze, moŜesz sobie odejść. Zostaw mnie i całe dziedzictwo. Ale nie zmienisz tego, kim
jesteś, jaki jesteś. Zawsze będziesz Jacquesem Gastonem, moim synem. Owocem mojego
nasienia. Tak, mój chłopcze. To moje nasienie dało ci tę ładną twarz i silne ciało, które panie tak
bardzo lubią. I to moje nasienie dało tę mroczność twojej duszy.
Jacques puścił koszulę ojca i pozwolił mu paść na podłogę.
- MoŜe i jestem do ciebie podobny, ale na pewno nie jestem taki jak ty. Nigdy taki nie będę.
Etienne Gaston wybuchnął śmiechem. Spojrzał w górę na Jacquesa.
- Tak myślisz? - Otarł krew z warg i uśmiechnął się. - Popatrz na siebie. Masz zaledwie
szesnaście lat, a juŜ widać w tobie temperament Gastonów. Matka cię rozpieszczała i na pewien
czas uśpiła tę tkwiącą w tobie mroczność, ale nawet ona nie mogła jej usunąć na zawsze. Nic się
nie da zrobić. Ona wciąŜ w tobie jest. mój chłopcze. Zapamiętaj moje słowa. Ona, tak samo jak
ja, jest częścią ciebie.
Jacques potrząsnął głową i odpędził od siebie to przykre wspomnienie. Ojciec miał rację. Ta
mroczność była jego częścią, tak jak przepowiedział. Zresztą on sam teŜ o tym wiedział. IleŜ to
razy czuł jej obecność, wstrząsany paroksyzmami gniewu? Zresztą czy przed chwilą nie dała o
sobie znać? PrzecieŜ tylko ona mogła sprawić, Ŝe był taki brutalny.
Znów spojrzał na twarz Lizy. Ujrzał w jej oczach strach i odrazę.
- O BoŜe, Lizo. Przepraszam cię. Bardzo cię przepraszam. Zasmucona Liza prawie nie słyszała
jego słów. Odwróciła się i próbowała uspokoić swój oddech. Wiedziała, Ŝe przegrała. Cał-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]