[ Pobierz całość w formacie PDF ]
skrzydła musi różnić się zasadniczo od -psychiki istot przykutych do ziemi. Przelatujący między
wieżami miasta Zwierzchnicy, poruszający się jak wielkie ptaki potężnymi uderzeniami skrzydeł,
stanowili niezwykły widok. Wiązał się z tym pewien problem naukowy. Planeta była dużo większa od
Ziemi. A jednak grawitację miała niewielką; Jan zastanawiał się, dlaczego więc posiadała tak gęstą
atmosferę? Zapytał o to Vindartena i dowiedział się czego właściwie się spodziewał że nie była
to rodzinna planeta Zwierzchników. Pochodzili z dużo mniejszego świata, a potem podbili ten,
zmieniając nie tylko atmosferę, ale i grawitację.
Architektura Zwierzchników była posępna i funkcjonalna. Jan nie widział żadnych ozdób, niczego co
nie służyłoby wygodzie i użyteczności, nawet jeśli ta wygoda i użyteczność przekraczały jego zdolność
pojmowania. Gdyby to oblane czerwienią miasto i jego mieszkańców ujrzał człowiek ze
średniowiecza, z pewnością uwierzyłby, że znalazł się w piekle. Nawet Jan, mimo całej swej
ciekawości i naukowego obiektywizmu, czasami bywał bliski szaleństwa. Brak jakiegokolwiek punktu
odniesienia mógł rozstroić najchłodniejszy 5 najbardziej zrównoważony umysł.
276
ARTHUR C. CLARKE
Wielu rzeczy nie rozumiał, a Vindarten nie mógł albo nie chciał ich wyjaśnić. Czym były te błyskające
światła i zmienne kształty przemykające w powietrzu tak szybko, że nie był nawet pewny, czy istniały
naprawdę? Mogły być czymś wstrząsającym i budzącym grozę albo widokiem tak zwyczajnym jak
neony Broadwayu.
Jan "wyczuwał również, iż świat Zwierzchników był pełen dzwięków niesłyszalnych dla jego uszu. Od
czasu do czasu odbierał ciąg rytmicznych odgłosów przebiegających skalę totalną od końca do końca,
by zniknąć wśród najwyższych lub najniższych tonów, Vindarten zdawał się nie pojmować tego, co
Jan rozumie przez muzykę i przybyszowi z Ziemi nie udało się rozwikłać tej zagadki.
Miasto nie było zbyt duże, na pewno dużo mniejsze od Londynu czy Nowego Jorku w pełni rozkwitu.
Zgodnie z tym, co mówił Vindarten, na planecie było kilka tysięcy takich miast, a każde z nich
zbudowano w pewnym określonym celu. Na Ziemi najbliższym ich odpowiednikiem były miasteczka
uniwersyteckie, z tą różnicą, że tutaj specjalizacja zaszła o wiele dalej. Jan niebawem odkrył, że
właśnie to miasto zajmowało się badaniami nad obcymi kulturami.
Podczas jednej z pierwszych wycieczek na zewnątrz celi, w której Jan mieszkał, Vindarten zabrał go do
muzeum. Znalezienie miejsca, którego rolę pojmował, dodało Janowi otuchy, bardzo mu teraz
potrzebnej. Gdyby nie rozmach, z jakim zostało wybudowane, muzeum mogłoby znajdować się gdzieś
na Ziemi. Dotarcie do niego zajęło mu sporo czasu, mimo iż
KONIEC DZIECICSTWA
277
korzystali z wielkiej platformy opadającej jak wielki tłok w cylindrze niewiadomej długości. Jan nigdzie
nie dostrzegł żadnych urządzeń sterujących, a wrażenie przyspieszania na początku i hamowania na
końcu podróży było mocno odczuwalne. Przypuszczalnie Zwierzchnicy nie zawracali sobie głowy
urządzeniami kompensującymi do użytku domowego. Jan zastanawiał się, czy całe wnętrze planety
było pocięte siecią korytarzy i dlaczego jej mieszkańcy ograniczyli rozmiary miast na powierzchni,
powiększając je w głąb. Była to kolejna z zagadek, których nigdy nie rozwiązał.
Na badaniu zawartości tych ogromnych komnat można było strawić życie. Znajdował się tu łup z
wielu planet oraz osiągnięcia większej liczby cywilizacji i kultur niż Jan potrafił objąć umysłem. Jednak
nie dano mu dość czasu, by mógł wszystko obejrzeć. Vindarten ostrożnie ustawił go na czymś, co
wydawało się pasem ornamentowanej posadzki. Jan zdążył tylko pomyśleć, że przecież na tej
planecie nie uznawano żadnych ornamentów i w tej samej chwili niewidzialna siła objęła go łagodnie
i popchnęła naprzód. Z szybkością dwudziestu czy trzydziestu metrów na sekundę jechał obok
wielkich ekranów ukazujących niewyobrażalne światy.
Zwierzchnicy rozwiązali problem znużenia muzealnego. Nikt nie musiał chodzić wzdłuż eksponatów.
Przejechali mniej więcej kilkanaście kilometrów, gdy przewodnik Jana ponownie objął go i potężnie
bijąc skrzydłami, uniósł poza zasięg popychającej ich siły. Przed nimi leżała ogromna, ledwie do
połowy zapełniona sala, wypełniona blaskiem, jakiego Jan nie
278
ARTHUR C. CLARKE
widział od chwili opuszczenia Ziemi. Zwiatło było na tyle słabe, że nie raziło wrażliwych oczu
Zwierzchników, ale nie można się było pomylić to był blask Słońca. Jan nigdy nie uwierzyłby, że coś
tak zwykłego i pospolitego mogło obudzić w jego sercu tak wielką tęsknotę.
W sali mieściła się ekspozycja Ziemi. Przez kilka metrów jechali wzdłuż pięknego modelu Paryża,
potem obok dzieł sztuki rozmieszczonych zupełnie przypadkowo, chociaż nieraz dzieliło je kilkanaście
stuleci, obok nowoczesnych kalkulatorów i toporów z paleolitu, obok odbiorników telewizyjnych i
turbiny parowej Herona z Aleksandrii. Potem otworzyły się przed nimi wielkie drzwi i znalezli się w
biurze kustosza Ziemi. Czy ten Zwierzchnik po raz pierwszy widział człowieka? zastanawiał się Jan.
Czy kiedykolwiek odwiedził Ziemię, czy też była ona jedynie jedną z wielu planet oddanych jego
pieczy, których położenia nawet nie znał? Z pewnością nie znał angielskiego i Vindarten musiał podjąć
się roli tłumacza.
Jan spędził te kilka godzin, mówiąc do urządzenia zapisującego dzwięk, podczas gdy Zwierzchnicy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]