[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Czy ty mi mówisz, jak mam wykonywać moją pracę?
Pochylił się, muskając ustami jej szyję.
- Nie śniłbym o tym - wymruczał w jej skórę. Potem się odwrócił i odszedł.
Celaena szybko zamknęła drzwi, po czym podeszła do okna po drugiej stronie gabinetu
i zasunęła zasłony. Słabe światło wpadające spod drzwi wystarczyło, by dotarła do żelazno-
drewnianego biurka i zapaliła świecę.
Papiery dotyczące tego wieczora, stos kart z odpowiedzią na zaproszenia, księgi
rachunkowe...
Zwyczajne. Całkowicie zwyczajne. Przeszukała całe biurko, każdą szufladę, w
poszukiwaniu jakiegoś dowodu. Kiedy nic to nie dało, podeszła do jednego z regałów, sprawdzając,
czy książki nie zostały wydrążone.
Już chciała się odwrócić, gdy jeden z tytułów przykuł jej wzrok.
Książka podpisana Znakami Wyrda namalowanymi czerwonym atramentem.
Zdjęła ją z półki i rzuciła się do biurka, przysuwając świecę bliżej, gdy ją otwierała.
Była pełna Znaków Wyrda... każda strona została zapełniona nimi i słowami w
nieznanym jej języku. Nehemia powiedziała, że to tajemna wiedza i że Znaki Wyrda są tak stare, iż
zapomniano je na wieki. Poza tym, księgi podobne do tej zostały spalone wraz z resztą książek o
magii. Znalazła jedną z nich w bibliotece - Chodzącą Zmierć - ale to było szczęście. Umiejętność
korzystania ze Znaków Wyrda została zapomniana; tylko rodzina Nehemii wiedziała, jak właściwie
je wykorzystywać. Ale tu, w jej rękach... Przejrzała książkę.
Ktoś napisał jakieś zdanie po wewnętrznej stronie tylnej okładki, i żeby je przeczytać,
Celaena przysunęła świecę jeszcze bliżej.
To była zagadka... lub jakieś dziwne powiedzenie.
Tylko z okiem można dostrzec prawdę.
Ale co do diabła to oznaczało? I co Davis, jakiś na wpół skorumpowany biznesmen,
robił z książką o Znakach Wyrda?
Jeśli próbował ingerować w plany króla... Dla dobra Erilei modliła się, by król nie
dowiedział się o Znakach Wyrda.
Zapamiętała zagadkę. Zapisze ją, gdy wróci do zamku.. może zapyta Nehemię, czy ona
wie, co to znaczy. Lub czy słyszała o Davisie.
Archer mógł podać jej ważne informacje, ale oczywiście nie wiedział wszystkiego.
Wszystko się pogorszyło odkąd zniknęła magia... ludzie, którzy utrzymywali się ze
swojej mocy nagle zostali z niczym. Naturalnym byłoby szukanie innego zródła energii, choć król
tego zakazał. Ale co...
Na korytarzy rozległy się kroki.
Celaena szybko odłożyła książkę na miejsce i spojrzała na okno. Jej suknia była zbyt
obszerna, a okno za małe i za wysoko, by łatwo wydostać się tą drogą. A nie mając innego
wyjścia...
Zamek w drzwiach kliknął.
Celaena oparła się o biurko, wyciągnęła chusteczkę, zgarbiła ramiona, wydając z siebie
szloch, gdy Davis wszedł do biura.
Niski, tęgi mężczyzna zatrzymał się na jej widok, a uśmiech znikł z jego twarzy. Na
szczęście był sam.
Wyprostowała się, udając zakłopotanie najlepiej jak tylko mogła.
- Och! - powiedziała, wycierając chusteczką oczy przez otwory w masce. - Och, przepraszam. Ja...
Ja potrzebowałam miejsca, by przez chwilę pobyć w samotności, a oni p-p-powiedzieli, że mogę
przyjść tutaj.
Davis zmrużył oczy, po czym włożył klucz do zamka.
- Jak się tu dostałaś? - W gładkim, obślizgłym głosie dało się słyszeć podejrzliwość... i
odrobinę strachu.
Pociągnęła nosem i wzięła drżący oddech.
- Gosposia mnie wpuściła. - Miała nadzieję, że kobieta nie zostanie za to obdarta ze
skóry. Celaena uniosła lekko głos, jąkając się i wymawiając słowa bez ładu i składu. - Mój... Mój
narzeczony z-z-zostawił mn-mnie.
Czasami szczerze zastanawiała się nad tym, czy nie jest z nią coś nie tak, skoro z taką
łatwością potrafi wymusić płacz.
Davis przyjrzał się jej ponownie, zaciskając wargi... nie z sympatii, zdała sobie sprawę, lecz ze
zniesmaczenia głupią, płaczliwą kobietą, pociągającą nosem i żalącą się na temat narzeczonego.
Jakby wielką stratą jego cennego czasu było pocieszenie cierpiącej osoby.
Myśl o Archerze służącemu tym ludziom... którzy traktowali go jak zabawkę, póki im
się nie znudzi... Skupiła się na oddechu.
Musiała po prostu wydostać się stąd, nie wzbudzając podejrzeń Davisa. Jedno słowo do
strażników na korytarzu, a będzie miała o wiele więcej kłopotów niżby chciała, a tym samym
nieprzyjemności mógłby mieć też Archer.
Wypuściła kolejny drżący oddech i pociągnęła nosem.
- Na pierwszym piętrze znajduje się pokój dla pań w rozsypce - powiedział Davis,
podchodząc do niej... chciał ją wyprowadzić. Idealnie.
Gdy zbliżył się do niej, ściągnął maskę ptaka, odsłaniając twarz, która w młodości
zapewne była przystojna. Wiek i nadmiar alkoholu nie obeszły się z nim łaskawie, pozostawiając
bruzdy na policzkach, przerzedzając jasnoblond włosy i niszcząc cerę. Na czubku nosa popękały
mu naczynka, barwiąc go na czerwień i fiolet, kontrastując z łzawiącymi, szarymi oczami.
Zatrzymał się na tyle blisko, że mógł ją dotknąć i wyciągnął rękę.
Dziewczyna otarła oczy jeszcze raz, a potem wsunęła chusteczkę z powrotem do
kieszeni sukni.
- Dziękuję - szepnęła, patrząc w podłogę i wzięła go pod rękę. - Ja... Ja przepraszam za
najście.
Usłyszała jego gwałtowny oddech, nim dojrzała błysk metalu.
Powaliła go na podłogę, ale nie na tyle szybko, by uniknąć cięcia sztyletem na
przedramieniu.
Warstwy tkanin strasznie zawadzały, gdy przyciskała go do ziemi, a po jej ręce
popłynęła cienka strużka krwi.
- Nikt nie ma klucza do tego gabinetu - syknął Davis pomimo pozycji leżącej. Odwaga
czy głupota? - Nawet moja gospodyni.
Celaena przesunęła rękę, zatrzymując ją w punkcie, dzięki któremu mogła go pozbawić
przytomności. Gdyby mogła ukryć ranę, wtedy wymknęłaby się stąd niepostrzeżenie.
- Czego szukałaś? - dopytywał Davis, jego oddech cuchnął winem, gdy odwrócił twarz
w jej stronę.
Nie odpowiedziała, a on szarpnął się, próbując ją przewrócić. Naparła na niego mocniej,
unosząc rękę, by zadać cios.
On zaśmiał się cicho.
- Nie chcesz wiedzieć, co było na ostrzu?
Mogła mu rozorać twarz paznokciami za uśmieszek, który jej posłał.
Gładkim, szybkim ruchem chwyciła jego sztylet i go powąchała.
Nigdy nie zapomni tego stęchłego zapachy, nawet za tysiąc wcieleń: gloriella11, łagodna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]