do ÂściÂągnięcia | pobieranie | ebook | download | pdf

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

starej skóry mógłby okazać się niebezpieczny dla mnie samej. Byłam o tym przekonana, a jednak
wróciłam do niej za sprawą przypadku, j ak to zwykle w życiu bywa. Twoja nieobecność w
Warszawie osłabiła moją czujność, już się nie bałam napotykanych ludzkich twarzy, a spotkanie z
kimś z przeszłości nie wydawało się katastrofą. Przecież wszędzie chodziłam teraz sama, zawsze więc
zdążyłabym to jakoś załatwić, wyprzeć się, poprosić o dyskrecję czy raczej o nabranie wody w usta,
dyskrecja była tu chyba słowem zbyt eleganckim.  Proszę o dyskrecję, proszę nie mówić nikomu, że
w getcie byłam dziwką" - to brzmiało zle. Więc przestałam się na chwilę lękać przeszłości, może
dlatego zastąpiła mi drogę i to w sposób dosłowny. Jakaś kobieta potrąciła mnie dość brutalnie torbą i
nawet się nie obejrzała.
- Mogłaby pani uważać! - wrzasnęłam za nią. Byłam przemęczona, spadło na mnie tyle obowiązków,
a przede wszystkim choroba Marysi. Więc i mój głos nabrał twardszej nuty, już nie byłam grzeczna w
kontaktach z przygodnymi ludzmi.
Ta kobieta przystanęła na chodniku, a potem cała zwróciła się w moją stronę. Pierwsze wrażenie, że
znam tę twarz. A potem: Wera! Patrzyłyśmy na siebie
bez słowa. Prawie się nie zmieniła, miała dość ostry makijaż. Była tyłko trochę starsza i nosiła gładkie
włosy, schowane pod chustką.
Stałyśmy tak o kilka kroków od siebie, w końcu ja podeszłam.
- %7łyjesz-powiedziałam.
- Tak wyszło.-Zaśmiała się, jej śmiech też był ten sam, mógł jej posłużyć jako wizytówka.
- Jesteś z Natanem?
- Natan już tam - wskazała głową na niebo. Zeszłyśmy w stronę krawężnika, bo ludzie nas potrącali.
- Zginął w powstaniu?
- W dwa tygodnie po twoim zniknięciu. Otto tłukł się jak upiór po getcie, od razu wiedziałam, że go
wystawiłaś. Już wiedziałam, jak znalazłam futro... No i uczepił się Natana, kazał mu strzelać do
dzieciaka, a Natan dziecka by nie zabił... to ten puścił mu kulę o tu
- pokazała palcem między oczy...
- Zginął przeze mnie - powiedziałam cicho.
- E tam, tak miało być - stwierdziła ona lekko.
- Każdy ma napisany los.
- Brakuje ci go, Wera?
- Czyja wiem... Chwilę milczałyśmy.
- Jesteś sama? - spytałam.
- A skąd tam - odparła ciągle tym  swoim" głosem. - Mam starego i troje dzieciaków. Widzisz, na co
mi zeszło - wskazała wypchaną torbę - zakupy, gary, pieluchy... Najmłodsze nie ma roku.
- To szczęśliwa jesteś - stwierdziłam.
- Szczęśliwa, nieszczęśliwa, ja się tam nie zastanawiam, byle od rana wieczór dogonić...
- A twój mąż?
- Pracuje na posadzie, z forsą trochę krucho, ale głodni nie chodzimy. Ja też pracowałam, ale teraz te
dzieciaki... Może byś wpadła odwiedzić. Do ciebie się nie wpraszam, bo gdzie ja na salony...
%7łebyś zobaczyła te salony - pomyślałam, ale nie powiedziałam głośno. Tak było lepiej.
- Dobrze, przyjdę. Kiedy można?
- Zawsze na wieczór, jak dzieciaki idą spać, bo tak to nie wiem, w co ręce włożyć.
Podała mi adres. Myślałam, że nie pójdę. A jednak zjawiłam się u niej w kilka dni pózniej. Coś mnie
tam ciągnęło. Trudno to było określić, czy to był lęk, że ona zacznie mnie szukać, czy potrzeba
odkrycia się chociaż na chwilę. Wiedziała o mnie wszystko, a nawet może wiedziała o mnie więcej niż
ja sama. Była dobrym psychologiem, miała jakąś swoją ludową wiedzę na temat duszy ludzkiej. Tam
w getcie była moim pierwszym spowiednikiem... Kiedy wróciłam do domu, prawie nie wierzyłam, że
jąprzed chwilą spotkałam. Tak inny miałam teraz los. Marysia, Michał, Twoja nieobecność... A może
skorzystałam z okazji, że Cię nie było, i dałam nura w przeszłość...
Wera mieszkała w blokach, w trzech pokojach z kuchnią. Było czysto i mniej biednie, niż mogłam się
spodziewać po jej wyglądzie. Mąż jeszcze nie wrócił, pracował na drugą zmianę, był nawet jakimś
kierownikiem. Dzieci Wery były ładne, wszystkie czarne, o smolistych oczach.
- Już poszłam w te %7łydy - stwierdziła. - Męża sobie wzięłam obrzezańca, co tam...
- A on wie?
- O czym? - Nie zrozumiała w pierwszej chwili, a ja poczułam się okropnie. - Wie, czemu miałby nie
wiedzieć...
- I jak to przyjął? - brnęłam dalej.
- Jak człowiek. - Jej odpowiedz jeszcze bardziej mnie zawstydziła.
- A twój? - spytała ona, patrząc mi w oczy.
W milczeniu zaprzeczyłam głową. Potem siedziałam przy stole, a ona dawała dzieciom kolację,
kąpała to najmłodsze. Przyszedłjej mąż. Wyglądał inaczej, niż sobie wyobrażałam, był niski, o
przeciętnej twarzy. Kiedy spojrzał na mnie, jego oczy wydały się mądre, a może to ten żydowski
smutek, za którym po cichu tęskniłam. Wera przedstawiła mnie jako dawną znajomą, co zabrzmiało
dwuznacznie, ale tylko dla mnie, bo przecież tylko ja byłam podszyta tym wiecznym strachem. On [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nutkasmaku.keep.pl